piątek, 26 października 2012

Rozdział 7


*Oczami Jade
 Siedziałam w swoim pokoju, którego od kilku dni starałam się nie opuszczać, jedynie to może na parę minut, brzdękając bez żadnego nawet najmniejszego sensu na gitarze. Moją samotność przerwała Annie.
- Nie przeszkadzam? – spytała wychylając głowę z za uchylonych drzwi. Kiwnęłam przecząco głową, no co ciocia powoli weszła do środka i usiadła na brzegu mojego łóżka. – Nie zgadniesz kogo spotkałam w sklepie. – oznajmiła. – Mamę Holly. – wypowiadając jej imię momentalnie spuściłam wzrok. – Wiem, że ostatnio się do siebie nie odzywałyście, i może masz powody by się na nią gniewać… - nie dokończyła bo weszłam jej w słowo.
- Wybrała swojego chłopaka, a mnie tak po prostu olała, po tych wszystkich latach naszej przyjaźni. Wiedziała co robi i dobrze znała konsekwencje swojego czynu! – wybuchłam. Pomimo, że mam do niej żal o to co zrobiła, ale i tak bardzo mi jej brakuje, w końcu to moja najlepsza przyjaciółka, przynajmniej nią była.
- Holly jest w szpitalu. Walczy o życie. – oznajmiła Annie jak najcichszym tonem. Kiedy te słowa dobiegły do moich uszu poczułam jakby coś się we mnie zawaliło. W końcu nie była to osoba, na której dalej mi zależało, nie mogłam od tak wymazać jej ze swojej pamięci i serca, nie da się tak szybko zapomnieć jednych z najlepszych chwil swojego życia, a jeszcze bardziej osób, z którymi się je dzieliło.
- Co?! – spytałam wytrzeszczając oczy. – Ale jak to?!
- Holly potrącił samochód. – odpowiedziała mi ciocia. – Chcesz do niej pojechać? – spytała mnie, kładąc mi rękę na ramieniu.
- Tak. – po kilku minutach siedziałyśmy w samochodzie kierując się ku szpitalowi, gdzie leżała moja przyjaciółka. Przez całą drogę patrzyłam się ślepo w szybę. Niebawem dojechałyśmy na miejsce. Pośpiesznie opuściłam auto i biegiem udałam się ku budynkowi. Pierwsze co zrobiłam to spytanie się pani w informacji, gdzie leżała Holly. Kiedy uzyskałam odpowiedź, udałam się biegiem na drugie piętro pod pokój osiemdziesiąt jeden. Pod drzwiami stali jej rodzice. Byli przygnębieni, z resztą kto by nie był w podobnej sytuacji.
- Dzień dobry państwu. – spokojnie przywitałam się z panią i panem Morgan. – Co z nią? – spytałam z wyczuwalną troską w moim głosie.
- Jest w śpiączce i nie wiadome jest czy się wybudzi. – poinformował mnie tata Holly, a jej mama wybuchła niepochamowanym płaczem.
- Czy ja mogę do niej wejść? – pan Jerry lekko skinął głową. Nie czekając ani chwili dużej, nacisnęłam klamkę tym samym znajdując się w pokoju z numerem osiemdziesiąt jeden. Było to średniej wielkości pomieszczenie z jednym łóżkiem, na którym obecnie spoczywała Holly. Była podpięta do wielkiej aparatury. Było to niewielkie pomieszczenie. Ściany były pomalowane na biało, a okna zasłonięte przez szare żaluzje, ledwo co przepuszczały promienie słoneczne. Na samym środku stało łóżko, na którym leżała moja przyjaciółka, przypięta do aparatury. W pokoju panowała cisza, co kilka sekund zakłócana pikaniem, oznaczającym pracę serca Holly. Podeszłam bliżej niej. Była przykryta od pasa w dół. Obie ręce miała strasznie posiniaczone. Przykucnęłam przy łóżku blondynki i delikatnie złapałam jej prawą dłoń w moje.
- Holly. – wyszeptałam. Mimo, że nie byłam ofiarą wypadku i przed tym całym wydarzeniem pokłóciłyśmy się, cierpiałam. Strasznie mnie to bolało, że leży teraz tutaj i nic nie mogę na to poradzić. Jak to lekarze zazwyczaj określają, że trzeba czasu by wybudzić się ze śpiączki. A szanse w przypadku blondynki są pół na pół, lecz zawsze jest ten cień nadziei, że będzie dobrze. – Wiem, że mnie słyszysz, przynajmniej mam taką nadzieję. – zaczęłam. – Przykro mi, że znalazłaś się tutaj, ale będzie dobrze, wyjdziesz z tego, ja to wiem. Nie pozwolę ci umrzeć moja przyjaciółko. – wyszeptałam przez łzy, które nie wiem kiedy zaczęły spływać po mych policzkach. – W końcu to kiedyś sobie obiecałam…

***
Mimo, iż od straty rodziców minęły dwa miesiące, nie chciała sobie tego uświadomić, nie mogła się pogodzić, że w tak młodym wieku została sierotą, straciła dwie najbliższe osoby, które ją kochały i troszczyły się by zawsze było dobrze. Czekała na nich, łudziła się, że wrócą i znów będzie tak jak dawniej. Zaniepokojona tym wszystkim ciocia Annie, pewnego wieczoru zebrała się na rozmowę z córką jej siostry, od której śmierci stała się jej prawnym opiekunem.
- Jade kochanie. – zaczęła, lecz zaczęła się wahać czy dobrze robi. Jednak nie mogła patrzeć na cierpienie małej dziewczynki. Wzięła głęboki wdech i kontynuowała swój monolog. – Wiem, że kochasz swoich rodziców i strasznie za nimi tęsknisz. To normalnie. Jednak oni już nie wrócą, zmarli. Ale to ich nie powstrzyma od bycia przy tobie.
- Jak to? – spytała zaciekawiona.
- Oni do końca twojego życia będą z tobą, tutaj, w sercu. – powiedziała i przytuliła Jade do siebie.
- Ale tak bardzo chciałabym ich zobaczyć.
- Wiem skarbie, ja też bym tego chciała. Na chwilę obecną jest to nie możliwe, jednak przyjdzie taki czas, że ich spotkamy. W końcu każdego z nas Pan Bóg wezwie do siebie, tego nie da się uniknąć.
- Nie! Nie! Ty będziesz długo żyła i inni, których lubię. Ja nie chcę już nikogo stracić, obiecuję, że nigdy do tego nie dopuszczę.

***

Śmierć. Co to jest? Na pewno inaczej rozumiem to teras, niż kiedy miałam dziesięć lat. Ale nigdy w życiu nie cofam danego słowa, jeśli tylko mogę to zrobić to robię. I tak będzie też w tym przypadku, nie mogę pozwolić by i Holly mnie opuściła. Potrzebuję jej. Wiem, brzmi to samolubnie, ale znam ją. Nie chciała by na pewno teraz umrzeć, miała swoje marzenia, które pragnęła ze wszystkich sił spełnić. Nie może umrzeć, nie teraz. Poznałam to uczucie, kiedy tracimy kogoś niewiarygodnie szybko. Tak było ze mną i moimi rodzicami, nie zdążyłam ich lepiej poznać, mimo iż miałam dziesięć lat. Na to potrzeba więcej czasu, czasem i całe życie. To są takie osoby, których nie ważne od wieku i różnicy zdań między wami, potrzebuje się do końca. Tak samo jest z przyjaciółmi. Znam ją bardzo długo i w krótkim czasie spiepszyłyśmy to co tak długo budowałyśmy. Tak przynajmniej wydawało się na samym początku. Mimo, iż obie uznałyśmy, że jest to już koniec, wcale tak nie było. Ja myślałam o niej, i wydaje mi się, że Holly o mnie. Ten głupi wybór nie przeciął naszej więzi, nie dał rady. Wierzę, że będzie dobrze, że będzie tak jak dawniej. 

 

*Oczami Harrego

Siedziałem pośród czterech ścian, w swoim królestwie, moim pokoju, który prawie, że w ogólnie nie opuszczałem, jeżeli już to w tedy kiedy nie było w domu reszty domowników. Odkąd dowiedziałem się całej prawdy, o tym, że byłem tylko głupią zabawką w ręku kobiety mojego życia, po to tylko by się zabawić, a jak przyjdzie czas odrzucić w kąt, mój świat legną w gruzach. Anabel była osobą, którą pokochałem, obdarzyłem bezgraniczną miłością i zaufaniem, a teraz kiedy próbuję ją znienawidzić, puścić w zapomnienie, nie mogę. Cholera, nie mogę! Bo co były te wszystkie słowa, jeśli nie stały za nimi uczucia? Czemu akurat wybrała do tego mnie? Czemu dałem się jej zwabić w sidła? Czemu nie przeszkadzało mi to, że była dziewczyną najlepszego przyjaciela? Może nie tak, że mi nie przeszkadzało, ale po prostu nie mogłem się jej oprzeć, słodkim słówkom, wyglądu, stylu bycia? Nie wiem, tego, ale wiem jedno. Muszę się wziąć w garść, ale od jutra. Teraz nie mam na to siły. A na użalanie się nad sobą ją mam? Moje rozmyślenia przerwał przeraźliwy odgłos, który wydawał mój brzuch. Fakt. Ostatnio prawie, że nie jadłem, a jeśli już to jedną małą porcję na dzień. Wstałem z łóżka i zacząłem iść ku wyjściu z pokoju, jednak zatrzymałem się przy drzwiach w celu nasłuchania, czy nikogo nie ma. Potrzebne mi były pytania co się ze mną dzieje, czemu tak się zachowuje. A ja po prostu nie chciałem okłamywać bliskich mi osób. Nie usłyszałem nic co by wskazywało na czyjąkolwiek obecność. Wyszedłem na korytarz i powędrowałem w kierunku schodów, po których po chwili zszedłem na dół. Niedługo potem znalazłem się w kuchni, gdzie zacząłem przygotowywać posiłek. Kiedy nagle usłyszałem odgłos otwieranych, a następnie zamykanych drzwi, a do tego śmiech dwóch dobrze znanych mi osób.
- Choć, napijemy się czegoś. – powiedział Louis do Anabel, zapewne ciągnąc ją w stronę kuchni. Nie myliłem się. Kiedy tylko mnie zobaczyli, uśmiechy zeszły im z twarzy. – Harry. – wyszeptał mój przyjaciel, puszczając rękę ukochanej i cały czas patrząc się na mnie.
- Nie przeszkadzajcie sobie, zaraz wracam do swojego pokoju. – powiedziałem obojętnie. Nie wiem czemu tak zaintonowałem wypowiedź do Louisa, który mi nie był nic winny, jak już coś to ja mu, ale obecność Anabel tak właśnie na mnie teraz działała, albo po prostu chciałem by zdała sobie sprawę co  straciła. Chciałem ją utwierdzić w przekonaniu, że nie jest mi po jej stracie smutno, a jednak nie wychodziło mi to jak na razie.
- Nie. Nie przeszkadzasz mi, wręcz przeciwnie chciałbym żebyś z nami został, dotrzymał towarzystwa. – powiedział z entuzjazmem.
- Nie widzę takiej potrzeby. Ważne, że dogadujecie się sami ze sobą. – odpowiedziałem.
- Harry nie poznaję cię. Co się tobie stało? – spytał zatroskany i zrobił krok w moją stronę.
- Nic mi się nie stało, czemu w ogóle miałoby się coś stać?! Jestem taki szczęśliwy jak nigdy wcześniej, nie wiem jak możecie tego nie widzieć?!
- Daj spokój Hazza. – próbował mnie uspokoić. Anabel jedynie patrzyła na to wszystko, niczym ani nikim się nie przejmując. Cały czas się łudzę, że będzie tak jak dawniej, podejdzie, przytuli, ale nie, teraz będzie tak jak w chwili obecnej, a nawet gorzej. Nie dam rady znieść jej widoku, to za dużo mnie kosztuje. Już miałem ruszać w kierunku wyjścia, gdy Lou zagrodził mi drogę. – Co się stało z nami? Z moim przyjacielem, który wszystko mi mówił? – spytał rozżalony. W tej chwili poczułem się jeszcze podlej niż wcześniej. Coś we mnie pękło. Zdałem sobie sprawę, że więzi moje i Louisa powoli od jakiegoś etapu naszego życia zaczęły się tak po prostu rozwiązywać. Nie gadaliśmy ze sobą tak często jak na samym początku, nie zwierzaliśmy się sobie, nie wycinali kawałów Niallowi, Liamowi i Zaynowi, i nie robili tego co ja i Lou ubiliśmy robić. W tedy zapragnąłem by to wróciło, ale chyba było już na to za późno. Nie mogłem się mu zwierzyć co leżało mi na sercu, po to by był koniec. Koniec wszystkiego, przyjaźni, zespołu. Chociaż wszystko co działo się wokół nas, zapowiadało na to, więc co mi szkodziło.
- Niech ona ci powie. – wskazałem na Anbel. To był pod wpływem impulsu, którego szybko pożałowałem.
- Anabel? – spytał. W kuchni zapanowała przytłaczająca cisza. Blondynka była podenerwowana, patrzyła to na Louisa, to na mnie obdarzając mnie przy tym spojrzeniem pełnym nienawiści.
- No dalej Anbel, powiedz mu. – zachęciłem ją. Louis był dobrym człowiekiem, troszczył się o każdego na kim mu zależało. Ona nie zasługiwała na niego, brał ją za kogoś innego, kogoś wiernego i kochającego. Tak naprawdę po roku znajomości, nie poznał jej wcale. Dlatego też, nie mogłem pozwolić by popełnił błąd, który prędzej czy później zaważyłby na jego szczęściu. Gotów byłem poświęcić przyjaźń.
- Louis ja jestem w ciąży, będziemy mieli dziecko. – odezwała się po chwili. Kiedy to usłyszałem, szybko opuściłem pomieszczenie i zamknąłem się w swoim pokoju.  

 

*Oczami Louisa

Nie wiedziałem czy mam się bać czy śmiać. Czekałem na jej odpowiedź. Chociaż biorąc pod uwagę atmosferę jaka panowała w kuchni, nie wskazywało to na nic dobrego.
- Louis ja jestem w ciąży, będziemy mieli dziecko. – odezwała się po czasie. Kiedy to usłyszałem poczułem się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Zawsze chciałem zostać ojcem. Teraz miałem tylko nadzieję, że będzie to syn. Nie czekając ani chwili dłużej podbiegłem do Anabel i przytuliłem ją mocno do siebie.
- Dziękuję. – wyszeptałem jej do ucha. Kiedy już ją puściłem, rozglądnąłem się po pomieszczeniu, nie napotykając nigdzie Harrego. W tedy już nic nie rozumiałem, czemu on się tak zachowuje? Tak dziwnie, ta cała sytuacja była dziwna.  Nie czekając ani chwili dłużej. Wyciągnąłem komórkę z kieszeni i wybrałem numer Liama. Potrzebna mi była jego pomoc. Poprosiłem go przy natychmiast do mnie przyjechał. Nie czekałem długo. Po domu rozniósł się dźwięk dzwonka. Pośpiesznie udałem się do przedpokoju i wpuściłem przyjaciela do środka, po czym zaprowadziłem go do salonu. KiedyAnabel robiła nam herbatę, opowiedziałem Liamowi całą sytuację, sprzed parudziesięciu minut.
- Pomóż mi, bo ja nic z tego nie rozumiem. – poprosiłem go.
- Pogadam z nim. – powiedział i wstając, udał się w kierunku pokoju Harrego.
- Sądzę, że w głębi serca cieszy się naszym szczęściem, tylko jest troszkę zazdrosny o mnie. – powiedziała Anabel, siadając na oparciu fotela.
- Co masz na myśli? – spytałem ją.
- Jest zazdrosny o to, że nie spędzacie tyle czasu co dawniej. – objaśniła mi, a ja wówczas wszystko zrozumiałem. Zaniedbałem Harrego, naszą przyjaźń.

 

*Oczami Liama

Stanąłem przed drzwiami do pokoju Hazzy. Wziąłem głęboki oddech, zapukałem w nie i cierpliwie czekałem na odpowiedź.
- Nie chcę nikogo widzieć! – usłyszałem.
- Harry to ja, Liam. Mogę wejść? – lekko uchyliłem drzwi i spytałem wystawiając z za nich głowę.
- Tak. Wejdź. – powiedział bez większego entuzjazmu. Siadłem obok niego.
- Słyszałem o wszystkim. – powiedziałem.
- Nie chciałem by ona go okłamywała, Louis jest na to za dobry.
- Harry, ale oni będą mieli dziecko. – objaśniłem mu.
- Myślisz, że Louis jest jego ojcem? – spytał, a ja w tedy sobie zdałem sprawę, że może to być również dziecko Loczka.
- No to się porobiło. – skomentowałem.
- Żałuję tego co się stało, że dałem się nabrać na jej sztuczki, ale byłem głupi. Louis nie zna jej prawdziwego oblicza. – powiedział, dusząc w sobie płacz.
- Będzie dobrze Harry, wszystko się prędzej czy później wyjaśni.
- Nie przeszkadzam? – w sypialni pojawił się Louis.
- Nie. – odpowiedział Loczek, wycierając ręką łzy.
- Chciałbym z tobą porozmawiać. – powiedział.
- To ja wyjdę, nie będę wam przeszkadzał.
- Nie Liam, zostań. – poprosił mnie Lou. – Na pewno rozmowa przy tobie zostanie przeprowadzona w lepszej atmosferze. Harry przepraszam cię za wszystko, za to że zaniedbałem naszą przyjaźń, nie chciałem tego. Jesteś dla mnie ważny. Chciałbym cię prosić o wybaczenie. – Harry rozpłakał się jeszcze bardziej.
- Louis ty nie masz mnie za co przepraszać, to ja jestem złym przyjacielem, zawiodłem we wszystkim. – powiedział, dławiąc się łzami.
- Cs. Nic więcej nie mów. – podszedł do niego i przytulił do siebie.


***

Cześć Kochane ;* Strasznie Was przepraszam, że zaniedbałam bloga. Jestem ostatnią kretynką na naszej planecie. Na prawdę jest mi strasznie głupio, bo musiałyście czekać równiuśki miesiąc na kolejny rozdział. Jeśli zdecydujecie się dalej czytać moje opowiadanie, obiecuję Wam na One Direction i wszystko co jest dla mnie ważne, że już nigdy przenigdy nie będziecie tyle czekały. Ten dzisiejszy dedykuję wszystkim moim czytelnikom, tym co komentują lub nie, są obserwatorami albo nimi nie są, tym co dalej chcą czytać i czekali tyle na rozdział. Kocham Was ;* :)